Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gry internetowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gry internetowe. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 maja 2013

Na Dzikim Zachodzie... zmiany!

„The West” to obecnie jedyna gra przeglądarkowa, w którą w miarę regularnie gram. Intensywna przygoda ze światem Krwi Bogów zdecydowanie się kończy... Szkoda, że twórcy sobie odpuścili, bo gra zapowiadała się nieźle (ta historia wciąż czeka na swój Epilog...).
W minionym tygodniu w grze The West dokonano kilku istotnych zmian, które chciałbym wam przybliżyć. Najwięcej zmieniło się jeżeli chodzi o wykonywanie prac. W wersji 2.0 możliwość wykonania każdej pracy zależała od posiadania odpowiedniej ilości Punktów Pracy. Obecnie Punkty Pracy też mają znaczenie, ale poszczególne zajęcia są dostępne dopiero po osiągnięciu odpowiedniego poziomu. Ponadto została przywrócona możliwość wyboru długości czasu pracy – możemy pracować przez 15 sekund, 10 minut albo jedną godzinę. Im dłużej pracujemy tym więcej doświadczenia otrzyma nasza postać, zarobi więcej pieniędzy i tym większa szansa na znalezienie produktu.

Bardzo przydatnym ułatwieniem jest dobór Odzieży Roboczej. Po kliknięciu na ten przycisk otwiera się okno z Ekwipunkiem, a gra podpowiada jakie przedmioty powinniśmy założyć, żeby uzyskać najwięcej Punktów Pracy.

Poza tym gra podpowiada nam gdzie znajdują się prace potrzebne do realizacji zadań – oznaczone są one wykrzyknikiem. Ponadto na ekranie pojawiło się dodatkowe okienko, w którym wyświetlane są wszystkie aktualnie otwarte zadania.

Zmieniła się również forma przyznawania dziennego bonusu – każdego dnia otrzymujemy jakiś procent Punktów Doświadczenie dzielących nas do kolejnego poziomu. Raz na 5 dni (przy założeniu, że logujemy się codziennie) otrzymujemy 15 Bryłek Złota. To miła alternatywa ich zdobycia.


Po zmianach gra się trochę łatwiej. Odniosłem również wrażenie, że moja postać szybciej zdobywa doświadczenie, zarabia więcej pieniędzy i znajduje o wiele więcej produktów i przedmiotów niż poprzednio... Może to tylko wrażenie, a może specjalne umiejętności Poszukiwacza Przygód zostały trochę „dopakowane”. Tak czy inaczej – zapraszam na „odświeżony” Dziki Zachód. A jeżeli spotkasz na swojej drodze Preachermana – zaproś go do saloonu na kolejkę czegoś mocniejszego!

środa, 6 marca 2013

Krew Bogów, opowieść 7: Osadnicy

Odciąłem dwie ostatnie gałęzie od pnia i wyprostowałem plecy. Jeszcze cztery, może pięć takich pni i będę miał wystarczająco dużo drewna, żeby dokończyć budowę warsztatu. Usiadłem na ziemi i wyciągnąłem z torby chleb i trochę pieczonego mięsa. Pora trochę odpocząć i nabrać sił przed dalszą pracą. Promienie słońca leniwie igrały na liściach poruszanych lekkimi podmuchami wiatru. Leśną ciszę od czasu do czasu przerywał śpiew jakiegoś ptaka. Przełknąłem ostatni kęs i sięgnąłem po bukłak z wodą. Poczułem jak zimna woda spływa poprzez gardło i wypełnia żołądek orzeźwieniem. Przymknąłem oczy grzejąc twarz w słońcu...


*****


Myśliwy schylił się i powoli zrobił krok naprzód. Uważnie postawił stopę na ziemi, zwracając baczną uwagę, żeby nie nadepnąć na żadną suchą gałązkę ani nie potknąć się o wystający z ziemi korzeń. Jeleń skubał trawe nie przeczuwając zbliżającego się niebezpieczeństwa. Łowca zrobił jeszcze jeden krok zajmując dogodną do strzału pozycję. Uniósł łuk, napiął cięciwę i wycelował w szyję zwierzęcia. Na ułamek sekundy wstrzymał oddech i wypuścił strzałę...


*****

Po mniej więcej godzinie podniosłem się w końcu z ziemi z silnym postanowieniem zabrania się do roboty. Otrzepałem ubranie z igliwia, podniosłem siekierę i podszedłem do pobliskiego drzewa. Zamachnąłem się do pierwszego uderzenia. Ostrze wbiło się w pień tuż nad ziemią. Oderwany kawałek kory odsłonił żółto - różowe drewno...


*****

Dokładnie w tej samej chwili, w której zagrała zwolniona cięciwa w oddali rozległo się głuche uderzenie - odgłos topora wbijanego w drewno. Jeleń skoczył raptownie do przodu roztrącając gałęzie pobliskiego krzaka. Jedynym śladem, jaki po nim pozostał były lekko drżące liście. Strzała przecięła powietrze i zniknęła w lesie chybiając celu. Myśliwy zaklął. Chwilę zastanawiał się w milczeniu a potem ruszył w stronę dochodzących z oddali odgłosów uderzeń. "Zaraz się przekonam, kto spłoszył mi obiad..." - pomyślał zakładając łuk na plecy i wyciągając zza pasa toporek. 


*****

Po kolejnym uderzeniu podcięte drzewo zatrzeszczało i powoli runęło na ziemię z głuchym dudnieniem. Otarłem pot z czoła i właśnie chciałem zacząć odcinać pierwszy z grubych konarów, gdy za plecami usłyszałem jasny, wysoki głos...

 - Witaj nieznajomy. Kim jesteś i co tu robisz?

Powoli odwróciłem się. Kilka metrów ode mnie stał wysoki mężczyzna ubrany w skórzany strój. Przez plecy miał przewieszony łuk, w ręku trzymał niewielki topór. Stałem zaskoczony a przez głowę przebiegały mi niespokojne myśli. Jest przyjacielem czy wrogiem? Chyba nie ma złych zamiarów, bo w przeciwnym wypadku po prostu strzeliłby mi w plecy. Jego pojawienie się zupełnie mnie zaskoczyło - od czasu spotkania z Alice u Źródeł Goryczy nie spotkałem żadnego człowieka. Przybysz wyczekująco mierzył mnie wzrokiem. W końcu powoli wsunął toporek za pas i złożył ręce na piersiach. Zdecydowanie nie miał złych zamiarów. 

 - Jestem Elludrin. Mieszkam tu niedaleko - wskazałem ręką w stronę rzeki. - Mam już dom a teraz buduję warsztat. Jestem budowniczym i rzemieślnikiem. A ty... kim jesteś?
 - Zwą mnie Ulfar. Wędruję po tych lasach. Jestem myśliwym, umiem też wyprawiać skóry i robić z nich różne przedmioty. Jak widzę mamy ze sobą co nieco wspólnego. - uśmiechnął się nieznacznie.
 - Jesteś wędrowcem? A nie myślałeś o tym, żeby się gdzieś osiedlić? W Dolinie jest dużo miejsca. Zmieszczą się domy, warsztaty, jest dużo miejsca na pola i zagrody. Może z czasem dołączą inni...
 - Osiedlić się? Pradę mówiąc nie zastanawiałem się nad tym... Może to nie jest taki zły pomysł... Coraz więcej tu goblinów i innych stworów. Ale nie odpowiem ci teraz muszę to przemyśleć. A teraz porozmawiajmy o moim obiedzie, który mi przez ciebie uciekł.


*****

Ulfar pojawił się w Dolinie kilka dni później. Na plecach niósł tobołek ze zwiniętych skór. Z westchnieniem ulgi zrzucił go na ziemię.

 - Witaj ponownie - przywitałem go
 - Witaj - powiedział - postanowiłem przyjąć twoje zaproszenie i oto jestem. Znajdziesz dla mnie jakieś miejsce?

Zatoczyłem ręką szeroki łuk.

 - Jak widzisz miejsca jest dość. Jeżeli chcesz to pomogę ci zbudować dom. We dwóch robota pójdzie szybciej!


*****

Przechadzałem się z wolna po niewielkim poletku, na którym wysadziłem znalezione sadzonki lnu. Część roślin w ogóle się nie przyjęła, pozostałe wyglądały bardzo marnie. Nie wyglądało to zbyt obiecująco. Nie potrafiłem sobie wyobrazić jak z tych wyschniętych i poskręcanych łodyg można uzyskać surowiec do zrobienia tkaniny...

Podniosłem głowę i od razu zobaczyłem postać idącą dziarskim krokiem w moją stronę. To nie był Ulfar - on wyruszył wczoraj na polowanie. Nie będzie go conajmniej przez 5 dni. Poza tym ten idący w moją stronę mężczyzna był niższy, odniosłem wrażenie, że trochę się nawet garbi. Długie siwe włosy rozwiewał mu wiatr. Podpierał się sękatym kijem, u jego boku kołysało się kilka wypchanych toreb. Patrzyłem z zaciekawieniem w jego stronę. Po kilku minutach doszedł do pola. Stanął na jego krawędzi, zerwał kilka roślin, przełamał je i powąchał. Potem przyklęknął, pogrzebał w ziemi, podniósł się i splunął. 

 - Od razu widać, że się na tym w ogóle nie znasz. - zaczął beż żadnych wstępów. Po prostu mnie zatkało! Przybysz, nie zwracając najmniejszej uwagi na moje zdziwienie, ciągnął dalej - Jak chcesz to mogę uprawiać dla ciebie pole. Znam się też na zbożu i na hodowli. I na innych rzeczach też się znam.
 - A kim ty w ogóle jesteś, jeśli można spytać?
 - Jestem Herbimił. Herbimił Wieszczykur. - popatrzył na mnie a potem ogarnął spojrzeniem budynki stojące nad rzeką. - Ładnie tu. Zostaję. - minął mnie i ruszył w stronę Goryczy.

Przez chwilę stałem jak sparaliżowany a potem szybkim krokiem ruszyłem za nim.

 - Jestem Elludrin. Witaj w Kropli Słodyczy. - zatrzymał się nagle i odwrócił w moją stronę. - Wiem kim jesteś. I wiem co to za miejsce. A teraz chodźmy, wybiorę sobie miejsce do zamieszkania.

Po kilku chwilach weszliśmy pomiędzy budynki. 

 - Wiesz, mogę ci odstąpić jeden ze swoich domów. Mam ich kilka, a nie potrzebuję aż tak wielu.

Herbimił z dezaprobatą pokręcił głową. Nie zwalniając kroku przeszedł przez osadę kierując się w stronę wody. 

 - Nie ma takiej potrzeby. Sam zrobię sobie dom, o tam - wskazał ręką na wielki pień drzewa stojący tuż przy brzegu.

Pozostałości olbrzymiego dębu miały ponad 7 metrów średnicy. Pień był nadpalony - pewnie potężne niegdyś drzewo zostało zniszczone uderzeniem pioruna. W środku czerniała strawiona przez ogień i wyżarta przez próchnicę czeluść. 

 - Zrób mi tylko drzwi. A teraz już idź, muszę się urządzić. - Odwrócił się do mnie plecami i zniknął we wnętrzu wielkiego pnia.

Przez chwilę stałem jeszcze jak oniemiały a potem zostawiłem go w spokoju...


*****

Taki był początek miasta Kropla Słodyczy. Po Ulfarze i Herbimile przybyli następni. Lukazmus i Lotus, Alegoria i Lotus oraz wielu innych. Część z nich odeszła szukać szczęścia gdzie indziej. Część z nich nadal tu mieszka. Kto wie - może właśnie TY będziesz następny?



poniedziałek, 25 lutego 2013

Krew Bogów, opowieść 6: Stary MakDonald

Szeroki trakt wił się w lekkich zakrętach podążając wzdłuż rzeki. Na jej południowym brzegu widać było ciemną ścianę gęstego lasu. Przed sobą, w oddali dostrzegłem wąską smużkę dymu leniwie unoszącą się nad horyzontem. Szarpnąłem lejce poganiając konie. Niechętnie przyspieszyły kroku, koła wozu zaskrzypiały nieco głośniej. "Jeszcze godzinka i dojedziemy na miejsce" pomyślałem. 

Jechałem do Aurony Małej, ale postanowiłem nadłożyć trochę drogi i odwiedzić z dawna niewidzianego przyjaciela. Stary MakDonald mieszkał samotnie na południu tej krainy w otoczeniu pól i zagród swojej farmy. Poznałem go dawno temu, podczas mojej pierwszej wyprawy w te strony. Wtedy jego farma dopiero powstawała. Staruszek strasznie się szarpał ścinając drzewa i oczyszczając teren pod uprawę i hodowlę. Zostałem z nim jakiś czas pomagając postawić pierwsze zabudowania i zasiać pierwsze zboże. Od tego czasu farma MakDonalda rozrosła się do całkiem sporych rozmiarów. Zajmował się głównie produkcją żywności, od czasu do czasu zajmując się wytwarzaniem przedmiotów ze skóry. Wiódł spokojny żywot nie wchodząc nikomu w drogę. Pomimo swoich lat trzymał się nieźle, ale za każdym razem jadąc do niego zastanawiałem się, czy go jeszcze zobaczę....Widząc dym nad zabudowaniami uspokoiłem się - staruszek najwyraźniej chodził jeszcze po tej ziemi. 

Mijając pola i zagrody dla bydła wjechałem na podwórze. Stary MakDonald siedział przed swoim warsztatem i wyprawiał skórę rozciągniętą na drewnianych żerdziach. Na mój widok wstał i uśmiechnął się szeroko. Wstał, wytarł ręce o skórzany fartuch i podszedł w moją stronę. Zeskoczyłem z wozu i uściskaliśmy się serdecznie.

 - Witaj stary druhu - powiedziałem
 - Nie jestem aż taki stary - obruszył się - no a przynajmniej nie taki stary jak na to wyglądam - dodał.
 - Nie wiedziałem, że polujesz - ruchem głowy wskazałem na skórę. Dopiero teraz dostrzegłem olbrzymi łeb dzika leżący z tyłu. - Ale olbrzym. Kupiłeś go?
 - Sam go ubiłem! - obruszył się MakDonald. 
 - Sam??? Nie obraź się, ale ta bestia jest większa od ciebie. Nawet ja miałbym kłopoty, żeby go powalić. Czyżbyś zaczął posługiwać się magią?

Gospodarz spłunął z nieukrywaną niechęcią.

 - Przecież wiesz, że trzymam się z dala od czarów. Nie ma w tym nic dobrego. Sam go ubiłem i tyle.
 - Naprawdę? - nadal nie dowierzałem.
 - A właśnie tak! Właził mi w szkodę psia jucha. Zboże niszczył, pole buchtował jakbym tam zakopywał jakieś żołędzie czy inne świństwo. Bydło mi straszył! No to zaczaiłem się na niego wieczorem i jak tylko się pojawił i zaczął ryć to pizgłem go toporem przez łeb. I po sprawie!

Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Dzik był całkiem spory. Wystające z pyska szable miały z pół łokcia długości. Nawet w kniejach Nadrin rzadko można było spotkać taki okaz. A MakDonald nie wyglądał na aż tak krzepkiego, żeby położyć olbrzyma jednym ciosem. Nagle uzmysłowiłem sobie, jak silny był jego uścisk, jak mocno złapał mnie za rękę na powitanie... Coś zmieniło się w jego postawie. Nie był tak przygarbiony, jak wtedy gdy widziałem go po raz ostatni... 

 - Czy wszystko jest z tobą w porządku? - zapytałem podejrzliwie
 - Jak najbardziej! - roześmiał się pogodnie.

Dziarskim krokiem podszedł do pieńka stojącego opodal. Postawił na nim spory dębowy klocek, bez trudu machnął siekierą i rozrąbał go na pół bez najmniejszego wysiłku. Potem zamachnął się i cisnął siekierę w stronę domu. Przeleciała ze dwadzieścia kroków i wbiła się w ścianę. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia... MakDonald podszedł do mnie i klepnął mnie w ramię.

 - Nieźle, co? - zarechotał szczerze rozbawiony moją miną.
 - Nic nie rozumiem... Zmieniłeś dietę czy co?!?
 - Nic z tych rzeczy. Odżywiam się zdrowo i regularnie tak jak zawsze. Ale odkryłem takie jedno miejsce niedaleko stąd... Zawsze jak stamtąd wracam to czuję się o 30 lat młodszy i sprawniejszy
 - Żartujesz sobie ze mnie...
 - Nic z tych rzeczy! Chodź, opowiem ci wszystko. Głodny jesteś? Przygotowałem gulasz z dzika! - zaśmiał się i ruszył w stronę domu...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Krew Bogów, opowieść 5: Skarb? Skarb!!!

Zostawiłem za sobą Zimne Mokradła i ruszyłem dalej na północ. Górska ścieżka jest dość wąska i kręta ale wolę to niż bagienną wilgoć i ścierwieńce - obrzydliwe, czarne robactwo, które wciśnie się wszędzie żeby tylko wyrwać kawałek ciała i upuścić trochę krwi. Jeszcze tylko kilka godzin i dotrę do karczmy. 

Nagle usłyszałem dochodzący z góry tętent kopyt. Jakiś szaleniec gnał na złamanie karku w dół wąskiej i krętej górskiej ścieżki! Po chwili wyłonił się zza załomu skały. Ledwo zdążyłem odsunąć się na bok i pociągnąć za sobą konia. Minął mnie, nawet nie zwalniając... Zaledwie straciłem go z oczy za kolejnym zakrętem szlaku prowadzącego w dół, a już słyszałem odgłos kopyt dochodzących z góry. Jeszcze bardziej odsunąłem się na bok i zacząłem uspokajać mojego wierzchowca. Jeźdźców było trzech. W dłoniach trzymali obnażone miecze. Stanęli ciasno wokół mnie, niemal wgniatając w skalną ścianę. Brodacz, wyglądający na przywódcę, obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.

 - To nie ten! - wrzasnął. - Dalej za tamtym, nim nam zwieje!

Konni ruszyli w dół i po chwili nie było po nich ani śladu. Stałem jeszcze przez kilka minut, czekając, czy nie pojawi się ktoś jeszcze, kto mógłby mnie stratować albo strącić w przepaść. Ale nikt nie nadjeżdżał. Ruszyłem w dalszą drogę pod górę. 


Minęła może godzina. I znów na ścieżce powyżej usłyszałem jakieś głosy. Po chwili ujrzałem ich przed sobą. Czterech mężczyzn prowadziło dwa juczne kuce. Z juków wystawały styliska łopat i kilofów. Po bokach zwoje lin. Pozdrowiłem ich gestem dłoni.

 - Witajcie. Dokąd to droga prowadzi?

Przez chwilę patrzyli na mnie w milczeniu, wymieniając pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia. W końcu jeden z nich odezwał się niepewnym głosem: 

 - Idziemy do Rokkak. Podobno otworzyli tam kopalnie złota. Chcemy się zatrudnić...
 - I wieziecie ze sobą narzędzia? Nie mają tam własnych?
 - Pewnie mają. Ale słyszeliśmy, że jak ktoś ma własny sprzęt to więcej płacą...

Pokiwałem w zamyśleniu głową. 

 - No cóż, życzę wam powodzenia. A uważajcie na szlaku. Straszny dziś ruch...
 - Naprawdę? - zainteresował się jeden z nich. - Dużo ludzi widziałeś na drodze?
 - W ciągu ostatniej godziny czterech...
 - Musimy ruszać! - pospiesznie odpowiedział i szarpnął kuca za uzdę. - Bywaj!

Ominęli mnie i rozmawiając przyciszonymi głosami poszli dalej.Zdziwiony patrzyłem za nimi przez chwilę a potem zacząłem wspinać się dalej...

Pod wieczór dotarłem do karczmy. Zaskoczył mnie niezwykły spokój i cisza... Zwykle to miejsce tętniło życiem. Kupcy i myśliwi, najemnicy i rzemieślnicy. Podróżujący pomiędzy Nadrin i Auroną zawsze się tu zatrzymywali na odpoczynek i kufelek czegoś na rozgrzewkę. W karczmie było pusto. Ani jednego gościa. Karczmarz siedział za kontuarem i leniwie wycierał go szmatą. Podniósł na mnie wzrok

 - Ty też na wschód?
 - Nie, wprost przeciwnie, do Aurony... A czemu tu tak cicho?
Jak to? O niczym nie słyszałeś? - Zdziwił się nie na żarty.  - Naprawdę???
 - Podaj lepiej piwo i pieczeń. Lepiej się słucha przy jedzeniu.

Karczmarz zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Po chwili wrócił z dzbanem złocistego trunku i parującą miską.

 - No więc wszystko zaczęło się jakieś dziesięć dni temu. W dolinę zeszła lawina i wyrzuciła ze sobą zwłoki jakiegoś biedaka, który zamarzł w górach. Przeszukaliśmy go i znaleźliśmy jakieś papiery. Część wyglądała na dość stare, inne na niedawno spisane i nakreślone. Bo niektóre z tych papierów to były jakieś mapy czy plany. Wszyscy zaczęli je sobie wyrywać i mądrzyć się, co to na nich może być. Ktoś nagle rzucił, że to lasy Nadrin i że to na pewno mapa do zakopanego skarbu. Zerwali się, jakby sam Wściekły Troll tu wpadł. Nie minęło nawet pół godziny a nie było tu żywego ducha. Wszyscy pojechali. Nawet mój pomocnik uciekł z tą bandą głupców. A na dodatek rozkradli mi wszystkie narzędzia i liny. Czyste wariactwo...
 - A mapa?
 - Wyrywali ją sobie z tąk do rąk i zostały z niej tylko strzępy. "W lasach Nadrin jest skarb!: - tak krzyczeli.
 - Bzdura. Znam północne Nadrin jak własną kieszeń. Nie ma tam żadnego skarbu.
 - Naprawdę nie zawrócisz?
 - A po co? Jadę do Aurony, a nie szukać wiatru w polu. Dolej jeszcze piwa, zostanę na noc. I przyszykuj mi najlepszy pokój - jest w czym wybierać! - zaśmiałem się.


*****

Kończyłem właśnie śniadanie, gdy do karczmy weszło kilku mężczyzn. 

 - Chcemy kupić żywność na dwa tygodnie - powiedział beż zbędnych wstępów jeden z nich.
 - Oczywiście - odpowiedział karczmarz - wolicie dziczyznę czy wołowinę?
 - Może być wołowina. - odparł przybysz - A nie masz przypadkiem kilku łopat na sprzedaż?

poniedziałek, 4 lutego 2013

Krew Bogów, opowieść 4: Złodziej

Lekki wiatr nieznacznie poruszał niedomkniętą okiennicą. Blada poświata księżyca ledwo przeświecała przez chmury. 

Biegłem przez las. Przed sobą widziałem postać, która co chwila znikała pomiędzy drzewami i pojawiała się ponownie kilka metrów przede mną. Ominąłem niewielki krzak o bladożółtych, poskręcanych liściach i wpadłem prosto w misterną plątaninę srebrzystych nitek. Pajęczyna pękła a ja poczułem na twarzy jej lepką wilgoć i dotyk odnóży pająka. Odruchowo sięgnąłem ręką, żeby go strącić i... obudziłem się. 

Otworzyłem oczy. Tuż nad moim nosem kołysała się zerwana pajęcza nić. Spojrzałem w bok i dostrzegłem niewielkiego pajączka znikającego w fałdach poduszki. Podobno pająki przynoszą szczęście... Nagle usłyszałem delikatne skrzypnięcie dochodzące z sąsiedniej izby. A po chwili niezbyt głośny stuk. Tak jakby ktoś... starał się po cichu zamknąć wieko mojej skrzyni! To pewnie Wieszczykur przylazł do mojego domu i jak zwykle myszkuje wśród moich rzeczy... Miał przyjść po śniadaniu, a przecież jeszcze nie zaczęło świtać. A o grzebaniu w moich skrzyniach to chyba w końcu mu nagadam...

 - Herbimił! Odłóż to co wziąłeś ze skrzyni i idź spać. Przyjdź później i przynieś piwo na przeprosiny! - wrzasnąłem w ciemność za drzwiami. 

Ktoś zaklął i coś upadło na ziemię rozbijając się z hukiem. Szybkie kroki a potem trzaśnięcie drzwi. Zerwałem się na równe nogi i wpadłem do sąsiedniego pomieszczenia. Wokół slrzyni leżały porozrzucane ubrania. Drzwi od szafy otwarte, wewnątrz bałagan, na ziemi skorupy potłuczonego dzbana...

 - Złodziej! - krzyknąłem. 

Złapałem do ręki łuk i strzały, topór za pas i rzuciłem się do drzwi. 

Wybiegłem na zewnątrz. Za sobą słyszałem krzyki rozbudzonych dzieci. W oknie sąsiedniego domu błysnęło światło lampy. W zaułku po lewej usłyszałem oddalające się kroki. 

 - Ucieka w stronę rzeki! Dziewczyny biegnijcie przy zachodnim murze. Xuba - przez główny plac! Lewko ze mną!

Ruszyliśmy w pościg. Na zakręcie pomiędzy domami zobaczyłem skuloną postać zgiętą pod ciężarem czegoś wielkiego i najwyraźniej ciężkiego. Ukradł maczugę trolla wiszącą nad moimi drzwiami! Wybiegłem za róg. Intruz był o wiele bliżej, niż się spodziewałem. Ciężka maczuga nie pozwalała mu na szybką ucieczkę. 

 - Zatrzymaj się! - krzyknąłem i w biegu wypuściłem strzałę.

Pocisk utkwił w ramieniu. Intruz zaklął i odwrócił się w moją stronę. Od strony placu słychać było głosy nadbiegających mieszkańców. 

Biegnąc cały czas w jego stronę nałożyłem drugą strzałę na cięciwę i strzeliłem ponownie. Tym razem chybiłem. Nie było czasu na następny strzał - napastnik złapał maczugę obydwoma rękami i... zaatakował! Z dużym wysiłkiem uniósł maczugę nad głową i usiłował uderzyć mnie z góry. Jednak ciężar broni, jego rana i zmęczenie nie pozwoliły mu na trafienie mnie. Uskoczyłem w bok, wyszarpnąłem zza pasa toporek i jednym ciosem zakończyłem walkę...

Po chwili wokół ciała zebrał się krąg postaci. Rozbudzeni mieszkańcy wykrzykiwali podniesionymi głosami pytania i przekleństwa. Jeden z nich uklęknął nad ciałem zabitego i przeszukał jego kieszenie. Przez chwilę czytał jakieś papiery.

 - Według tych listów nazywa się Cprl Noobs. Pochodzi chyba z Aurony. Ma tam brata - ale nic więcej nie można na jego temat powiedzieć...

Rankiem pogrzebaliśmy ciało za murem. Przy bramie powiesiliśmy tablicę zbitą z kilku desek z dużym napisem:



Witaj w mieście Kropla Słodyczy
Zachowuj się przyzwoicie a nic złego Cię nie spotka.

Lista niesławy

Cprl Noobs - zabity podczas próby kradzieży.





Mam nadzieję, że to odstraszy kolejnych intruzów. Maczuga wróciła na swoje miejsce nad drzwiami mojego domu...



*****


Drzwi od chaty Herbimiła otworzyły się z hukiem. Wieszczykur wybiegł na zewnątrz, drąc się przeraźliwie

 - Sol! Ty łotrze! Wiem, że to ty - zapłacisz mi za to!!!

piątek, 9 listopada 2012

The West po raz... 2.0!

W mijającym tygodniu popularna gra sieciowa The West została zaktualizowana do wersji 2.0. Muszę przyznać, że efekt jest na prawdę niezły. Zanim jednak o zmianach, parę słów na temat gry dla tych, którzy nigdy nie mieli z nią kontaktu. 

Gra The West przenosi nas w realia amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Nasza postać zaczyna jako kompletny żółtodziób ale na Zachodzie wszystko jest możliwe! Doświadczenie i pieniądze możemy zdobywać w pracy, pojedynkując się lub w bitwach o forty. W szybszym rozwoju pomagają nam zlecenia od postaci niezależnych. Gracze mogą zakładać miasta i łączyć je w sojusze. 

No dobrze - co nowego? Pierwszą rzeczą, która od razu rzuca się w oczy to zupełnie inny wygląd Dzikiego Zachodu. Elementy scenerii zostały kompletnie zmienione, są większe i bardziej czytelne. Z mapy zniknęły "kółka", które oznaczały miejsca wykonywania pracy. W zamian za to pojawiły się miejsca, w których możemy te prace wykonywać - pole, zagroda dla bydła, kopalnia - tam zawsze pojawia się kilka zajęć do wyboru. Na początku trochę trudno się zorientować, ale po kilku dniach nie ma z tym większego problemu. Zmienił się również nieznacznie interfejs - ikony pozwalające dotrzeć do różnych opcji gry zmieniły swoje miejsce na ekranie. 

Twórcy gry dodali kilka nowych prac. Możemy między innymi zbierać przyprawy, wypasać jagnięta czy pracować jako marshal. Z nowymi pracami oczywiście wiążą się nowe produkty. Ważną zmianą jest stałe przypisanie czasu pracy do każdego z zajęć - we wcześniejszej wersji gry mieliśmy możliwość wyboru jak długo chcemy poświęcić się wykonywaniu pracy. Łączy się z tym sposób zaliczania niektórych zadań - zamiast przepracowania odpowiedniej ilości czasu trzeba daną pracę wykonać odpowiednią ilość razy. Zmieniły się niektóre przepisy rzemieślnicze. Pewne przedmioty wymagają mniejszej, a inne większej ilości produktów.

Mam duży sentyment do The West i cieszę się z nowej wersji gry. Mam nadzieję, że jej twórcy pozmieniali również coś w fabule, dodali nowe zadania i przedmioty. Dziki Zachód czeka na swoich odkrywców



Samotny jeździec podróżuje przez prerię.

Klikając na wóz możemy między innymi handlować z Indianami.

Jeden z pierwszych fortów!

Wszystkie prace mają z góry ustalony czas ich wykonywania.

Zmieniły się niektóre przepisy rzemieślnicze.

wtorek, 23 października 2012

Krew Bogów, opowieść 3: Dom w Dolinie

Już drugi dzień byłem w drodze. Odkąd opuściłem Półwysep Peruna (taką nazwę odczytałem na znalezionej mapie) cały czas wędrowałem przez las. W gęstwinie drzew nie było żadnej drogi lub choćby wydeptanej w poszyciu ścieżki. Starałem się iść na zachód, jedynie nieznacznie skręcając ku południowi. Przez krainy oznaczone na mapie jako Celsa i Mik chciałem dotrzeć na Wzgórze Golwa. Liczyłem, że z jego szczytu będę mógł obejrzeć duży kawałek tej krainy i zdecydować co robić dalej. 

Podróż przez leśną gęstwinę była bardzo powolna. Często musiałem przedzierać się przez gęste krzaki i zarośla. Przechodzą przez Półwysep żywiłem się ptasimi jajami. Teraz musiałem zbierać leśne owoce, których o tej porze roku nie było zbyt wiele. Przechodząc przez Mik trafiłem na dużą polanę. Wśród gęstych traw rosły na niej wysokie rośliny o długich, włókniatych łodygach. Kilka z nich leżało na ziemi. Łodygi zaczęły się już rozpadać. Wziąłem kilka z nich do ręki - gdyby je ze sobą spleść mógłbym zrobić sobie jakieś okrycie. Pozbierałem rośliny i związałem w spory pęczek. Kilka z nich delikatnie wyrwałem z ziemi razem z korzeniami. Gdyby udało się je uprawiać i zrobić większą ilość materiału mógłbym uszyć porządne ubrania. 

Las zaczął rzednąć. Pomiędzy drzewami zobaczyłem otwartą przestrzeń wspinającą się lekko ku górze. Po kilkunastu minutach znalazłem się na szczycie. Południowy stok opadał łagodnie w dół. Od tej strony wzgórze nie było porośnięte lasem. W oddali zauważyłem niebieskie lśnienie wody - Rozlewisko. Duże jezioro otoczone mokradłami i grząskim gruntem, przez które przepływała rzeka Gorycz. Dalej na południe mogłem dostrzec zbocza gór. U ich podnóża Gorycz wiła się na zachód, do swoich źródeł. Na zachód... Postanowiłem iść właśnie tam. 

Żeby ominąć Rozlewisko trzymałem się w pobliżu lasu. Powoli zbliżał się do rzeki, aż w końcu dotknął jej brzegu. Postanowiłem zostać tu na noc, a następnego dnia wyruszyć dalej w górę rzeki. Rzeka zwężała się i robiła coraz bardziej rwąca. Brzegi stały się bardziej skaliste, nurt zaczął skręcać na południe. Nagle w odległości kilku kilometrów dostrzegłem na niebie smużkę dymu! Nie jestem tutaj sam...

Za kolejnym zakrętem otwierała się niewielka kotlina. Po prawej stronie, na niewielkim wzniesieniu zauważyłem kilka niewielkich poletek i zagród dla bydła. Za nimi, bliżej rzeki, kilka domów z drewna i kamienia. Wśród zabudowań cztery postacie krzątały się pakując torby i skrzynie. Powoli podszedłem w ich kierunku. 

Kiedy mnie zauważyli odrzucili na ziemię pakunki i sięgnęli po broń.Stojąca na przedzie kobieta zacisnęła dłoń na rękojeści miecza. 

 - Kim jesteś i czego tutaj szukasz? - zapytała podejrzliwym głosem.
 - Jestem Elludrin z rodu Draconis. Szukam miejsca, w którym mógłbym się osiedlić. Czy pozwolicie mi zamieszkać z Wami?
 - Spóźniłeś się. Właśnie opuszczamy tą krainę. Ale jeżeli chcesz to możesz tu zostać. To mój dom - odwróciła się i wskazała na drewnianą chatę. - Jest twój. A jeżeli chcesz możesz również korzystać z mojego warsztatu. 

Schowała miecz i pochyliła się nad jedną ze skrzyń. Wyjęła z niej niewielki toporek i małą drewnianą tarczę. 

 - Weź to. Przyda ci się ekwipunek - podała mi broń. - A teraz wybacz, musimy się pospieszyć z pakowaniem. Wyruszamy jeszcze dziś.

Odszedłem na bok i usiadłem na progu domu. Mojego domu... Przyglądałem się krzątaninie i zacząłem się zastanawiać dlaczego właściwie odchodzą? Czyżby ta kraina była aż tak nieprzyjazna? Może nie znaleźli tu tego, czego szukali? A może właśnie znaleźli...

Pakowanie dobiegło końca. Czwórka ze Źródeł - bo tak ich w myślach nazwałem - podeszła do mnie wolnym krokiem. Wyciągnęli ręce w geście pożegnania.

 - Powodzenia. Być może jeszcze kiedyś się spotkamy...

Objuczeni paczkami ruszyli w dół rzeki i powoli zaczęli znikać w oddali. Nagle zerwałem się na równe nogi i krzyknąłem za nimi

 - Jak masz na imię?
 - Alice... - dotarło do mnie z daleka.

Po chwili zniknęli wśród skał. Ciekawe, czy ich kiedyś zobaczę. Odwróciłem się i zajrzałem do wnętrza chaty. Łóżko, prosty stół i cztery krzesła. W jednym kącie szafa, w drugim skrzynia. Podniosłem wieko - pusta. Zostawiłem cały swój dobytek w środku i poszedłem obejrzeć warsztat. W jednym dużym pomieszczeniu stały dwa dyże stoły wyposażone w różne uchwyty u trzymadła z drewna i skór. Na kilku półkach porozrzucane narzędzia - piły, noże, strugi, dłuta... Widać obrabioano tu głównie drewno i skórę. Na początek wystarczy - i tak nie potrafię nic innego. Przypomniałem sobie, że przecież zebrałem len. Muszę zrobić coś, co pozwoli mi na utkanie porządnego materiału. 

Przez kolejnych kilka dni znosiłem drewno, naprawiłem kilka narzędzi. Zrobiłem sobie pałkę, którą nosiłem zatkniętą za pas oprócz toporka. Zrobiłem też jeszcze jedną tarczę - na wszelki wypadek. Udało mi się też zbudować warsztat tkacki. Materiał był o wiele mocniejszy i w końcu mogłem porządnie się ubrać. Posadziłem znalezione sadzonki lnu na polu, ale zmarniały po kilku dniach - najwidoczniej nie nadaję się na rolnika. 

Czas mijał powoli. Nie działo się nic nadzwyczajnego. Ale nie czułem się spokojnie. Opuszczone domy sprawiały na mnie przygnębiające wrażenie. Pola leżały odłogiem. Nadeszła deszczowa jesień a ja siedziałem sam i ogarniały mnie czarne myśli... Czyżbym właśnie odkrył skąd wzięła się nazwa tej rzeki? Gorycz - czy to właśnie uczucie towarzyszy wszystkim, którzy tu przybędą? Muszę znaleźć innych ludzi bo inaczej oszaleję z samotności. Chcę, żebyśmy zbudowali wielkie, gwarne miasto. Pełne życia, przybyszów z dalekich krain i zamorskich towarów... Rozejrzałem się dookoła - ograniczona poszarpanymi skałami przestrzeń jest zbyt mała, żeby mogło osiedlić się tu więcej osób. Jeśli nie tu - to gdzie? Przypomniałem sobie Dolinę. Wielki las podchodzący aż do samej rzeki. Drzewa można wykarczować robiąc miejsce dla domów, warsztatów i zagród! Spakowałem swój ekwipunek i zdecydowanym krokiem wyszedłem z domu. 

Przez trzy dni wycinałem drzewa. Oczyszczałem z konarów i gałęzi. Mozolnie wyrównałem grunt i zacząłem budowę swojego własnego domu. Po kilku kolejnych dniach wznosiły się ściany. Minęły jeszcze dwa dni a kończyłem układanie dachu. Kiedy zatkałem ostatnią dziurę zsunąłem się na dół i z dumą popatrzyłem na swoje dzieło. Warto było. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

wtorek, 16 października 2012

Krew Bogów, opowieść 2: Przebudzenie

Mrok nocy rozświetliła błyskawica. Otworzyłem oczy dokładnie w tym momencie, aby ją dostrzec. I natychmiast zamknąłem je z powrotem oślepiony jej przerażającym blaskiem...

Światło i huk były pierwszymi rzeczami, których doświadczyłem. To są moje pierwsze wspomnienia. Chwilę później poczułem krople deszczu na skórze, podmuch zimnego wiatru na twarzy, chropowatą twardość skały pod moimi dłońmi. I choć nigdy wcześniej nie znałem deszczu, nie czułem kamienia, nie widziałem błyskawicy - wiedziałem czym są. Powoli, jakby nie będąc pewnym swoich nóg, podniosłem się i wyprostowałem. Wtem noc rozbłysnęła ponownie. Oślepiony i ogłuszony zachwiałem się i cofnąłem o krok. Kamień osunął się spod moich nóg a ja rozpaczliwie zamachałem ramionami aby odzyskać równowagę. Zdążyłem jeszcze dostrzec jak odłamki skalne lecą w kilkusetmetrową przepaść i znikają pośród spienionych, białych fal rozbijających się o urwisko. Odsunąłem się od krawędzi i nagle, poprzez padający deszcz, w niknącym świetle kolejnej błyskawicy ujrzałem olbrzymią postać... unoszącą się ponad wzburzonym morzem. Długie, czarne włosy rozwiewał wiatr. Oczy świeciły zimnym i przenikliwym bladoniebieskim blaskiem. W dłoni trzymała ... nie, nad jej otwartą dłonią unosił się kłąb przenikających się, drgających w nieustannym ruchu, jakby żywych... błyskawic! Postać spojrzała na mnie a potem usłyszałem głos, potężniejszy niż wiatr i grzmot, potężniejszy niż ryk morza "Idź na zachód... I nie zapomnij o mnie..." Odwróciłem się i biegiem ruszyłem przed siebie. Byle dalej od urwiska. 

Nie wiem jak długo biegłem. Nie wiem jak daleko udało mi się odbiec od urwiska. Wiatr nagle ucichł, morze przestało być tak głośne, deszcz zelżał i tylko pojedyncze krople spadały z zachmurzonego nieba. Ciemności zelżały a kiedy się odwróciłem za plecami dostrzegłem nikły blask świtu. Zwolniłem kroku i zacząłem się rozglądać dookoła. Z tyłu, za mną, zostało wysokie urwisko. Po prawej i lewej stronie, w pewnej oddali, dostrzegłem wodę. Byłem na usłanym kamieniami półwyspie, który łagodnie opadał i rozszerzał się ku zachodowi. W oddali widać było ciemną ścianę gęstego lasu. Ruszyłem dalej. Nagle, tuż spod moich stóp, poderwał się jakiś ptak. Stanąłem zaskoczony. Ptak zerwał się z gniazda i odleciał. Wśród kamieni znalazłem porzucone jajka - marny posiłek lae lepszy niż żaden. Pomyślałem, że gdybym miał jakąś broń to mógłbym upolować tego ptaka,  ale było już za późno, aby go gonić. Podniosłem z ziemi niewielki kamień, który z łatwością mieścił się w mojej dłoni. "Następnym razem będę przygotowany" - pomyślałem. 

Dostrzegłem jeszcze kilka ptaków, ale niestety żadnego nie udało mi się trafić. Musiałem zadowolić się jajkami. Kamienie i jajka, kamienie i jajka - obfitość tych rzeczy utkwiła mi w pamięci. Usiłując upolować jakiegoś ptaka , zbierając kolejne kamienie i pożerając kolejne jaja wędrowałem w stronę lasu. Słońce stało już dość wysoko, kiedy dotarłem do pierwszych drzew. Dostrzegłem coś w rodzaju ścieżki, nieco ciemniejszą ziemię jakby wydeptaną krokami wielu stóp. "Czyżbym nie był tu pierwszy? Czy to możliwe, że przede mną stali tu inni?". Z lekkim niepokojem ruszyłem dalej. 

Po przejściu kilkudziesięciu kroków drogę zagrodził mi olbrzymi pień drzewa powalony przez burzę - może tą ostatniej nocy? Kilka kroków w prawo pień kończył się plątaniną korzeni, do których wciąż poprzyczepiane były drobne rośliny leśnego poszycia. Zacząłe obchodzić zawalidrogę. Kiedy korzenie odsłoniły głęboki wykrot, na jego dnie dostrzegłem coś bielejącego pomiędzy liśćmi. Szkielet! Ludzkie kości! Przestraszony rozejrzałem się dookoła wypatrując niebezpieczeństwa. Nie dostrzegłem nic niepokojącego. Ostrożnie zsunąłem się w dół jamy. Kości musiały leżeć tu już dłuższy czas. Część z nich zaczynała się już rozpadać. Gdzie niegdzie mogłem dostrzec strzępy jakiejś materii. Oznaczało to, że drzewo nie zostało przewrócone wczoraj. Ciekawe, że nikt wcześniej nie odkrył tych szczątków. Albo może odkrył, ale pozostawił swojemu losowi... Nagle moją uwagę przykuła gałąź, a może raczej kawałek grubego konara, który wyglądał inaczej niż gałęzie, które mogłem zauważyć wokół. Ciekawość zwyciężyła nad strachem i wyciągnąłem kawałek drewna spomiędzy kości. Był zadziwiająco lekki... Wspiąłem się ponad krawędź wykrotu i odszedłem kilka kroków. Zacząłem dokładnie oglądać dziwne znalezisko. Drewno było równo obcięte na końcach. Jego powierzchnię pokrywały jasnobrązowe włókna biegnące wzdłuż. Zdawały się obrastać kiedyś ten kawałek, a teraz zdrewniałe i wysuszone, ściśle do niego przylegały.. Kiedy oglądałem drewno ze wszystkich stron w środku coś się poruszyło! Zdziwiony potrząsnąłem drewnem i teraz wyraźnie mogłem usłyszeć, że w środku coś jest! Pociągnąłem za obydwa końce, ze środka wypadł zwinięty w rulon kawałek cienko wyprawionej skóry. Rozwinąłem go i moim oczom ukazała się mapa. Gruba kreska linii brzegowej wypełniona była w środku symbolami gór i drzew. Krainy poprzecinane wąskimi wstążkami rzek. Na mapie widniało mnóstwo napisów oznaczających - jak się domyśliłem - nazwy miejsc, może nawet całych krain... Spojrzałem na mapę, bezradnie rozejrzałem się dookoła... Gdzie ja właściwie jestem? Skąd w ogóle pewność, że mapa pokazuje TEN ŚWIAT? Ale z drugiej strony po co komu mapa innego świata. Kręcąc kawałkiem skóry w prawo i w lewo przypominałem sobie krajobraz, który już zdążyłem obejrzeć. Półwysep, urwisko, płaskowyż opadający na zachód... Zachód! No tak! Wszystko stało się jasne! Odczytałem zatarte litery, narodziłem się na Uewisku Peruna.

Miałem iść na zachód. Czyli w stronę gór. Jeszcze raz spojrzałem na mapę. Mniej więcej w połowie drogi znajdowało się wzniesienie górujące nad okalającymi je lasami. Wzgórze Golwa. To będzie mój pierwszy przystanek...

wtorek, 9 października 2012

Krew Bogów, opowieść 1: Atak o świcie

Pierwsze promienie słońca rozbłysły nad szczytami gór. W zagłębieniu pośród nadbrzeżnych kamieni paliło się niewielkie ognisko. Wilgotne drewno dawało niewielki płomień, za to strasznie dużo dymu. Gęste, białe kłęby unosiły się dokoła, łącząc się z mglistymi oparami znad rzeki. Dym i mgła były tak gęste, że całkowicie przesłaniały wschodni brzeg i stoki Gór Tyglowych. W zawieszonym nad ogniskiem kociołku bulgotała zawiesista zupa. 

Niewysoka dziewczyna, o krótko obciętych, jasnych włosach pochyliła się nad naczyniem i zamieszała jego zawartość. Na powierzchni pojawiły się na chwilę kawałki warzyw i jeden czy dwa kawałki mięsa. Dziewczyna odwróciła się od kociołka i spojrzała w moją stronę. 

  - Jedzenie się kończy - powiedziała.

Podniosłem na nią wzrok, przerywając na chwilę ostrzenie siekiery.

 - Tak, wiem. Ale nie możemy teraz przerwać pracy. Trzeba dokończyć budowę palisady. 
 - Mam ochotę na rybę - dziewczyna popatrzyła na sunące z wolna wody Goryczy.
 - Emmyly, rozmawialiśmy przecież na ten temat. Jak skończymy palisadę zajmiemy się robieniem sieci i może wtedy będziesz mogła zjeść swoją rybę. 

Z mgły wyłonił się chłopak, długie kosmyki wilgotnych włosów przykleiły mu się do policzków. Wyciarając ręce w lnianą koszulę uśmiechnął się do siostry

 - Trzeba jeszcze zrobić łódź. Stojąc na brzegu nic nie złowisz. 
 - Ty Xuba nie bądź taki mądry. Najpierw naucz się porządnie trzymać siekierę w ręku, a potem pomyślimy o łodzi...
 - Umiem trzymać siekierę! - zacietrzewił się Xuba
 - Akurat - druga z dziewcząt zachichotała - trzyma się za to drewniane a nie za to metalowe.

Chłopak zaczerwienił się.

 - Ty Zutt lepiej się nie wtrącaj, sama przecież...
 - Przestańcie! - zmarszczyłem brwi i obrzuciłem całą trójkę karcącym spojrzeniem - Czy  musicie się kłócić od samego rana?
 - Ale to ona zaczęła!
 - Nieprawda, to on zaczął!

Uciszyłem ich jednym ruchem ręki i wskazałem na południe. Starając się przebić wzrokiem otaczającą nas mgłę, drugą ręką zacząłem szukać odłożonego na bok łuku. Przez białą zasłonę dotarł do nas przytłumiony plusk wody, odgłos kamienia odbitego od innych kamieni porozrzucanych wzdłuż brzegu. Nagle coś dużego i ciężkiego uderzyło w ziemię. Poczuliśmy drżenie...

 - Xuba do mnie! Dziewczyny dwa kroki z tyłu! Gdzie na Peruna jest Lewko?!

Nagły podmuch wiatru rozrzedził mlecznobiałe opary. Sześć zwalistych postaci zmierzało w naszą stronę, każdy krok wprawiał ziemię w lekkie drżenie. Trolle - ohydne, szare cielska jakby powiązane z grubych powrozów. Małe głowy osadzone na topornie ciosanych ramionach, szeroko rozwarte gęby odsłaniające ostre i powykrzywiane kły. Pierwszy z nich - chyba przywódca - trzymał w łapach dwie potężne maczugi, dalsze trzy uzbrojone w grube konary odłamane od jakiegoś drzewa. Dwa pozostałe po prostu wznosiły do góry zaciśnięte pięści wielkości sporych kamieni. 

 - Pobiegnę po pomoc, na północny koniec - drżącym głosem wyszeptała Zutt
 - Zostań! - rzuciłem przez ramię - Nie zdążycie z powrotem. Każdy celuje w jednego, ja biorę tego z przodu!

Dziewczyny zaczęły naradzać się, wybierając cele. Szept ich rozmów zagłuszył przeraźliwy ryk. Trolle przyspieszyły i rzuciły się do ataku. Po mojej prawej stronie, jak spod ziemi, wyrosła jakaś niewielka postać. Zanim zdążyłem wypowiedzieć choć słowo, jęknęła cięciwa. W ślad za nią zagrały kolejne, moja jako ostatnia... Strzała utkwiła w jednym z palców olbrzymiej łapy zaciśniętej na maczudze. Troll ryknął i rozszczepił paluchy. Maczuga wypadła mu z ręki. "Została jeszcze jedna." - przemknęło mi przez myśl. Xuba trafił trolla w ramię. Ten, jakby nic się nie stało, wyrwał drzewce razem z grotem i odrzuciwszy zakrwawiony pocisk precz, nadal pędził w naszą stronę. Dwie strzały z drugiego rzędu trafiły w jednego potwora "Jak zwykle nie mogą się dogadać. No ale może tym razem nie miały na to czasu." Jedna strzała wbiła się w konar drzewa, którym wymachiwał troll, druga przebiła obwisłe ucho i utkwiła w nim niczym kolczyk. Stwór ryknął z bólu i rzucił się do ucieczki. Ostatnia strzała, wystrzelona przez tajemniczą postać, która nieświadomie dała sygnał do ataku, trafiła jednego z trolli prosto w oko. Bestia zamarła na ułamek sekundy, olbrzymia stopa zawisła w powietrzu, a potem potężne cielsko zwaliło się bez życia na plecy...Rzuciłem synowi szybkie spojrzenie. Stał na szeroko rozstawionych nogach, żeby lepiej utrzymywać równowagę. Długi łuk, który trzymał w rękach, był większy od niego. Cięciwa drżała jeszcze, wydając lekko wibrujący dźwięk. 

Kątem oka dostrzegłem zbliżające się trolle. Zostały jeszcze cztery! 

 - Nie ma czasu na kolejny strzał! Pałki!

Odrzuciłem łuk i wyszarpnąłem broń zza pasa. Emmyly i Zutt ominęły mnie z lewej strony i rzuciły się na pierwszego z brzegu trolla. Xuba skoczył do przodu wymachując pałką. Ja też ruszyłem na nadbiegającego w moim kierunku przywódcę trolli. Nagle dotarło do mnie, że znów straciłem z oczu Lewka. Już chciałem się odwrócić, gdy gdzieś za mną zabrzęczała cięciwa. Strzała świsnęła obok mojej głowy i ze zdumieniem zobaczyłem, że... drugi troll zwala się z nóg! 

Na mgnienie oka straciłem koncentrację. W ostatniej chwili dostrzegłem potężną maczugę i nie zdążyłem się przed nią uchylić. Udało mi się tylko cofnąć głowę i podnieść ramię, kiesy trafił mnie kawał drewna. Poczułem straszliwy ból i usłyszałem trzask. Moje ciało poderwane siłą potężnego ciosu przeleciało kilka metrów i spadło na ziemię. 

Troll podniósł maczugę nad głowę i zaryczał tryumfalnie. Zdałem sobie sprawę, że za chwilę kolejny cios zamieni mnie w krwawą miazgę. Uniosłem się lekko na kolanach i czekałem. Pomiędzy nogami nadbiegającego trolla ujrzałem jeszcze jak Zutt chwyciwszy się ręką za trollowe ramię i podniesiona w ten sposób do góry, okłada jego łeb pałką...

Maczuga znów świsnęła w powietrzu. Tym razem byłem przygotowany na cios. Przeskoczyłem niezdarnie w bok i znalazłem się po prawej stronie trolla. Zamachnąłem się pałką i z całej siły trzasnąłem go w kolano. Niemal w tej samej chwili jego maczuga dosięgnęła ziemi w miejscu, w którym przed sekundą leżałem. Troll zachwiał się - czy to pociągnięty przez maczugę, czy też z powodu mojego ciosu - i runął na ziemię, przewracając się prosto w ognisko. Gorąca zupa z kociołka zalała mu oczy, zapewne dotkliwie parząc. Tarzał się po ziemi rycząc i wymachując łapami! Jego potężne ciało nie zdołało najwyraźniej zdusić słabego ognia i kilka płonących żagwi zaczęło przypiekać jego cielsko. Poczułem potworny smród spalenizny, troll miotał się po ziemi i w pewnym momencie nadział się na zaostrzony koniec drewnianego pala, który miał się stać częścią palisady. Z rany chlusnęła czarna posoka, troll znów się obrócił i z powrotem wtoczył w resztki ogniska. Jakiś przepalony konar dostał się wprost do otwartej rany. Stwór usiłował wstać ale przysunąłem się do niego i walnąłem pałką w drugie kolano. Pozbawiony oparcia, runął łbem w dół, rozwalając go o ostrą kamienną krawędź. Przez chwilę drgał konwulsyjnie a potem znieruchomiał. 

Obejrzałem się za siebie. Dwa pozostałe trolle leżały rozciągnięte na ziemi. Moi potomkowie nadbiegali w moją stronę. Pałka Zutt była strzaskana, jej resztki wystawały z zakrwawionej gęby trolla. Xuba miał podarte ubranie i kilka drobnych ran - nic poważnego...

 - Tym razem mieliśmy szczęście. Teraz rozumiecie, jak ważne jest dokończenie palisady? Następnym razem nie damy się zaskoczyć.
 - Ojcze, jesteś ranny! - zawołała Emmyly
 - To nic poważnego. - spróbowałem poruszyć ręką. Zabolało. - Pójdę do Wieszczykura, żeby mnie opatrzył. A potem poproszę Alaryka i Ulfara żeby pomogli nam uprzątnąć to ścierwo. I weźcie tą maczugę - powiesimy ją w domu jako trofeum.

Ruszyliśmy w stronę zabudowań osady. Spomiędzy domów wybiegli inni mieszkańcy. Przekrzykując się nawzajem usiłowali się dowiedzieć co się stało. W krótkich słowach opowiedziałem im o napadzie trolli. 

 - Musimy dokończyć palisadę i to szybko. Kolejne trolle mogą nadejść lada dzień. A kto wie co jeszcze poza trollami czai się na drugim brzegu. - spojrzałem na góry na wschodzie.

Patrząc jak mieszkańcy rozchodzą się do swoich prac, przed oczami stanęła mi chwila, kiedy po raz pierwszy ujrzałem tą krainę... 


*****

Mrok nocy rozświetliła błyskawica. Otworzyłem oczy dokładnie w tym momencie, aby ją dostrzec. I natychmiast zamknąłem je z powrotem oślepiony jej przerażającym blaskiem...

 

poniedziałek, 8 października 2012

Krew Bogów - polska gra przeglądarkowa

Niedawno odkryłem nową polską grę internetową dostępną przez przeglądarkę. Gra nazywa się Krew Bogów i jest dostępna w sieci mniej więcej od pół roku. Każdy z graczy wciela się w postać żyjącą w fantastycznym świecie. Do wyboru jest kilka profesji - między innym: najemnik, rzemieślnik czy poszukiwacz przygód. Każda postać opisana jest przy pomocy kilku atrybutów - siły, zwinności, pracowitości itp. Ponadto postacie mogą uczyć się różnych umiejętności, które umożliwiają podejmowanie różnych akcji: wytwarzanie przedmiotów, zdobywanie surowców, poprawienie skuteczności w walce i wiele innych. 


Mapa świata gry Krew Bogów.
Świat gry podzielony jest na trzy główne krainy: Nadrin, którym opiekuje się władca sił natury i magii Perun, Aurona będąca pod opieką bogini o tym samym imieniu, patronki mądrości oraz piaszczyste Sandir - domena boga siły i wytrzymałości Twarso. 

Jak podkreślają twórcy gry świat jest stosunkowo nowy i współtworzony przez graczy, Jedną z możliwości odciśnięcia swojego osobistego piętna jest zbudowanie miasta. Jest to dość długi i kosztowny proces (kosztowny w realiach gry - potrzeba do tego dużej ilości surowców). 

Odnoszę wrażenie, że gra jest w dalszym ciągu na etapie rozwoju i mam nadzieję, że jej twórcy zachwycą graczy swoimi pomysłami. Niedawno pojawił się nowy, ciekawy element, a mianowicie seria zadań dla każdej profesji (tylko postacie , dla których została wybrana klasa "Inne" nie mają dostępu do zadań). Zadania mają formę samouczka dla gracza, pozwalającego lepiej poznać charakter postaci.

W grze jest kilka ciekawych rozwiązań, które mi się podobają. Pierwszym z nich jest sposób zapewnienia ciągłości gry. Każda z postaci może stać się głową swojego rodu starając się o potomków. Potomkowie pomagają głównej postaci - na przykład podczas pracy albo w walce. Kiedy główna postać zginie najstarszy potomek staje się głową rodu i zostaje naszą główną postacią. Może ona przejąć atrybuty i umiejętności swojego poprzednika albo możemy zacząć grę od nowa tworząc zupełnie nowego bohatera. Drugim ciekawym elementem jest konieczność zapewnienia naszym postaciom (głównemu bohaterowi i potomkom) zapasów żywności. Na każde 12 godzin każda postać potrzebuje 1 porcję żywności. Niedożywienie powoduje obniżenie statystyk a w skrajnym przypadku śmierć głodową. Na uwagę zasługuje też moim zdaniem rzemiosło, dające postaciom możliwość wytwarzania przedmiotów z drewna, skóry, tkanin, brązu i żelaza. 

Niestety najszybszym sposobem rozwoju jest walka. Budowanie, zdobywanie surowców i wytwarzanie przedmiotów daje o wiele mniej doświadczenia niż zabijanie potworów. Z utęsknieniem czekam na grę, w której dobry rzemieślnik może szybko się rozwijać nie brudząc sobie rąk krwią. 

Po rejestracji na stronie www.krewbogow.pl otrzymujemy 30 dni darmowej gry. Za dalszą przyjemność trzeba zapłacić. Trzymam kciuki za rozwój i powodzenie projektu!